Przeskocz do treści

Julię poznałem kilka lat temu na jednej z konferencji. Zanim udało nam się dłużej porozmawiać minęło jednak trochę czasu.  Zaczęliśmy od Bolka i  Lolka, Zająca i Wilka Klossa i Sztyrlica. Skończyło się oczywiście na poważniejszych tematach. Julia mieszka w Moskwie i uczy na co dzień w jednej z tamtejszych renomowanych szkół średnich. Aktywnie działa w stowarzyszeniu nauczycieli historii Rosji. Zasiadała w zarządzie Euroclio (Europejskiego Stowarzyszenia Edukatorów Historii). Jest autorką wielu poradników dla nauczycieli historii.

- Skończyłaś dziś lekcje już?

- Tak.

- O czym była ta ostania?  

- Teraz rozmawiam o uwłaszczeniu chłopów w 1861 i generalnie o położeniu chłopów w XIX wieku.

- Ile lat mają Twoi uczniowie?

- 15, 16. Niektórzy uczniowie zaczynają lekcje od 6 roku życia, niektórzy - od 7, więc czasami mamy różnych uczniów.

- Jak duże są klasy w Twojej szkole?

- Około 25, 26 osób.

- Uczycie chronologicznie?

- Tak, zaczynamy, kiedy mają 10 lat. To w zasadzie jeszcze nie historia tylko mówienie o chronologii, źródłach, rodzinie. Potem już chronologicznie od starożytności. Mamy dwa podręczniki na każdy rok: historia Rosji i świata od starożytności. Można więc stworzyć teoretycznie dwa przedmioty. Ja tak nie robię i łączę dwa podręczniki, tak by łączyć świat z Rosją. W innych szkołach raczej oddzielają, co dla mnie jest dziwne.

Рюрик
Ruryk

- Od kogo zależy to, czy łączycie historie świata i rosyjską?

- Od szkoły, ale łączenie jest dość trudne i musiałam się trochę namęczyć, dużo zależy od renomy szkoły

- Rosja jest duża. Wszyscy uczą tego samego?

- Raczej tak. Podstawowa treść jest taka sama. W regionach mają dodatkowe zagadnienia regionalne, ale nie są one tak ważne, nie są sprawdzane państwowym egzaminem. Moim zdaniem jest tu zbyt duża centralizacja, zbyt dużo w regionach muszą się uczyć o historii Moskwy. To jest bardzo na siłę.

- Interesują mnie poszczególne zagadnienia. Kiedy mówisz “historia starożytna” prawdopodobnie myślimy wszyscy o tym samym. Ale jak to jest z historią Rosji? Zaczynacie od Moskwy czy wcześniej od Kijowa?

- Od Kijowa, osiedlania się Słowian na wschodzie.

- Jaka jest najwcześniejsza data, którą rosyjscy uczniowie powinni znać?

- 862 – pierwsi Wikingowie na ziemiach ruskich i Ruś Rurykowiczów, potem chrzest 881 i dużo później Mongołowie.

- A uczycie o Rosji pod rządami Mongołów?

- Tak, aż do wyzwalania ziem i unifikacji moskiewskiej.

- Tego jest strasznie dużo, ile macie więc czasu na omawianie historii powszechnej.

- Trudno mi odpowiedzieć. Zależy od klasy, nauczyciela. Rekomendacje są takie, że 60% powinno być poświęcone na historię rosyjską. Wiesz… to trudne, bo przecież te historie się zazębiają.

- Historia to ważny przedmiot czy raczej michałek?

- To przedmiot obowiązkowy. Każdy uczeń ma 2, 3 lekcje tygodniowo.

- A jak jest ze sposobem uczenia? Uczysz myślenia krytycznego czy określonej wizji historii?

- (śmiech) Jeśli patrzysz na podstawę, to jest bardzo dużo ładnych zdań na temat podejścia krytycznego. Nie mogę jednak powiedzieć, że ktoś mnie kontroluje. W mojej klasie rządzę. Są jednak, jest ich wiele, tacy nauczyciele, którzy starają się być bardziej święci niż papież i chcą wygrać jakiś kapitał polityczny na tym, jak uczą. Bardzo dużo jednak zależy od nauczyciela. Obserwuje niestety mnóstwo takiej autocenzury. Nauczyciele niepotrzebnie uczą w sposób, w którym myślą, że powinni. Naprawdę nie muszą. Ale wolą dmuchać na zimne. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale tu nikt nie zabrania kształcenia krytycznego. Problem jest jednak taki, że sami nauczyciele raczej nie myślą w ten sposób. Na pewno nie uczą tego na uniwersytetach a nauczyciele uczą tak, jak byli uczeni.

- Rozumiem więc  że nie trzeba być w Rosji bardzo odważnym, żeby uczyć inaczej. Trzeba tylko chcieć?

- Tak. Podstawa nie każe mi mówić, że Putin jest najlepszy na świecie.

- Twoi uczniowie lubią się uczyć historii?

- Raczej tak, dużo zależy ode mnie. Widzę, że lubią słuchać o Grecji, Egipcie, nawet społeczeństwie feudalnym na Zachodzie, wojnie o niepodległość w USA no i o Napoleonie.

- No i jaka jest wasza opowieść o Napoleonie?

- Przygodowa, te bitwy, władza, wyprawa na Moskwę.

- Ale to jest historia o złym władcy, „który przegrał z nami”?

- To dziwne, ale on tu jest dość popularny. Nie patrzy się na niego jako na złego faceta. To raczej wielki wódz, pewnie jego historia jest za bardzo romantyzowana, ale nie ma wątpliwości, że nie jest to jakiś demon czy symbol zła.

- A jak z Rewolucją? Czy, tak jak tu czasami czytam, Lenin staje się znowu popularny?

- Patrzymy raczej na pozytywy i negatywy. Na pewno nie jest to wydarzenie, które przedstawia się jako bramę to szczęścia.

- To porozmawiajmy o Polsce. U nas historia Rosji pojawia się bardzo często - od Rusi Kijowskiej do upadku muru. A jak jest z opowieścią o Polsce w Rosji? Kiedy się pojawia na lekcjach?

Присяга Шуйских королю Сигизмунду III в Варшаве, 1611 год
Pokłon Szujskich przez Zygmuntem III w Warszawie, 1611 rok

- Zaczynamy mówić o Królestwie Polskim w czasie omawiania łączenia ziem rosyjskich w XVI i XVII wieku w kontekście walki o przywództwo w tym procesie. Potem Dymitriady, Mniszkówna oczywiście, kwestia powstania Chmielnickiego, połączenie Ukrainy z Rosją. Mówimy o XVIII wieku i zaborach przedstawiając to jako powiększenie ziem rosyjskich na zachodzie. Chociaż w podręcznikach jest to przedstawione dość neutralnie. Dużo jednak zależy od nauczyciela.

- To teraz czas na ten najważniejszy XX wiek. Dla nas Rosja jest jednym z punktów odniesienia. Jestem ciekaw, jak mówicie o relacjach naszych państw.Zacznijmy od I wojny światowej, choć tam się pewnie wiele nie znajdzie, prawda?

- No raczej nie. Tam bardziej zajmujemy się rodzajem wojny, tym czym różniła się na Zachodzie i Wschodzie, i jeśli mówimy jakoś o Polsce to tylko w kontekście ziem, na których się odbywała. Nie jestem pewna, czy mówimy, że to miało miejsce na terytorium Polski. Raczej nie.

- No ale potem była rewolucja 1917 i 1918, traktat wersalski… wiele państw na mapie Europy. Przyglądasz się wtedy mapie, analizujesz, porównujesz z tą sprzed wojny?

-  Nie ma na to zbyt wiele czasu. Mówię, że Polska się pojawiła, jest nowym państwem, bolszewicy musieli się z tym pogodzić i wtedy dość mocno zaznaczamy rok 1920 i klęskę bolszewików pod Warszawą i traktat ryski z omówieniem granicy. Wiem, że dla Polaków jest to duże święto religijno-państwowe. Dla nas to ważna część wojny toczonej od 1917 roku w Rosji.

- Mówicie coś na temat udziału Stalina w tej wojnie?

- Nie, ale mówimy o Tuchaczewskim, Budionnym w kontekście czystki, która odbyła się później.

- Poprowadź mnie proszę dalej, nie chcę Cię wypytywać „wydarzenie po wydarzeniu”. Co się dzieje dalej?

- Lata 20 i 30 to taka czarna dziura, tu ważna jest bardziej kwestia problemów Zachodu: faszyzm, nazizm, kryzys gospodarczy… Polska pojawia się znowu w 1939 roku….

- No i przerwę jednak. A nie zajmują was w ogóle sąsiedzi? Finlandia, Litwa, Łotwa…

- Nie, mamy dwie godziny tygodniowo… nie wszystko można spokojnie omówić. Potem jednak przychodzi 1939 i pakt Ribbentrop-Mołotow z omówieniem części tajnej. Książki raczej starają się nie oceniać tego faktu. Autorzy tylko piszą o konkretnych układach ostatnich tygodni przed wojną. Zwracają uwagę na sam fakt. Uczniowie jednak czasami pytają się o to, spierają. Czy należało paktować z diabłem czy nie? I wiesz… tego się nie rozpatruje tak jak przy Katarzynie i rozbiorach, że to chodziło o zdobycze terytorialne. Tylko raczej jako grę dyplomatyczną mającą na celu utrzymanie wojny poza granicami Związku Sowieckiego.

- Ale potem jest 17 września, mówicie o tym?

- Tak! Jako zabezpieczenie wschodnich Słowian, tworzenie strefy buforowej...

-  Ach... buforowej.

- Ale tak się mówiło kiedyś, za czasów komunistycznych no i trochę teraz tylko bardziej faktograficznie i krótko. Za czasów Gorbaczowa mówiło się raczej, że to wspólna akcja była. Pamiętaj też, że to co się dzieje do 1941 jest uważane za II wojnę światową, ale nie Wielką Wojnę Ojczyźnianą. A to jest zupełnie coś innego. Ciekawe, że to, co dzieje się między 1939 a 1941, jest w podręcznikach do historii powszechnej a po 1941 wojna omawiana jest w podręczniku do historii ojczystej.

- Sprytnie.

- Ale po ostatnich reformach też nie ma zbyt wiele czasu, by mówić o wojnie i nie spędzamy nad tym tak dużo czasu. Polska jednak powraca w 1944 roku, kiedy Rosjanie przekraczają granicę. W latach 90. dość mocno była zaznaczona kwestia Powstania Warszawskiego. Teraz nie ma na to czasu i nie ma tego w podręcznikach. Może kilka słów bez wchodzenia w szczegóły.

- Czemu to się zmieniło, jak sądzisz?

- Pewnie czas, ale sądzę też, że jest ona dla nas zbyt skomplikowana. No bo posłuchaj. Nasi uczniowie naprawdę się gubią w naszych sprawach, a żeby dobrze zrozumieć Powstanie musisz rozumieć takie niuanse (dla nas) jak rząd londyński, podziemna armia komunistyczna, Armia Krajowa, Stalin, kwestia akcji Burza… to jest za trudne. Więc lepiej tylko powiedzieć, że powstanie było.

- A Katyń?

- Znowu. W latach 90 na pewno było w podręcznikach. Teraz? Musiałabym sprawdzić. Nauczyciele na pewno o tym wiedzą i raczej mówią. Katyń stał się szerszym tematem również po tragedii smoleńskiej.  A uczniowie? Wiesz, jak jest z uczniami. Wiedzą albo nie. Raczej się tego przed nimi nie ukrywa.

- A jaka polska postać, żyjąca po 1945 jest wymieniana w waszych podręcznikach?

- Wałęsa…. na pewno… inni może… nie jestem pewna. Ale na wojnie kończy się u nas historia Polski. Wiemy o sobie za mało.

- Bardzo Ci dziękuję za tę rozmowę do zobaczenia kiedyś

Korzystając z zaproszenia Europejskiego Stowarzyszenia Edukatorów Historii (Euroclio), miałem okazję odwiedzić południową część Półwyspu Koreańskiego. W wyjeździe tym, poza mną, uczestniczył zespół nauczycieli z Holandii, Gruzji, Portugalii, Niemiec, Libanu, Serbii, Słowenii, Turkmenistanu. Tygodniowy pobyt to dostatecznie długi okres czasu, aby wiele doświadczyć i zapamiętać (napiszę o tym w osobnym tekście).

Nowe i stare w Seulu

W tekście pominę wrażenia wynikające z nieprawdopodobnego upału czy dość interesującego jedzenia, którego jednak mój europejski żołądek nie zniósł najlepiej. Nie opiszę także wizyty na koreańsko-koreańskiej granicy oraz pominę wątek zwiedzania kilku muzeów, mimo że opowieść o nich mogłaby ułożyć się w dość ciekawą narrację koreańskiej polityki historycznej. Skupię się jedynie na warstwie edukacyjno-historycznej związanej z przeprowadzeniem przeze mnie zajęć w szkole w Seulu.

Przed wyjazdem zostałem poproszony o przygotowanie dwóch aktywności:  45-minutowej lekcji oraz warsztatu dla miejscowych nauczycieli, którą miałem dwukrotnie przeprowadzić w klasach 14-15-latków. Głównym celem tych zajęć miało być przede wszystkim pokazanie, w jaki sposób ucząc historii, można podkreślać jej złożoność, wielowymiarowość, kładąc także nacisk na różnorodność narracji. W trakcie moich przygotowań oczywiście sięgnąłem po historię Korei, dostrzegając w wielu wątkach podobieństwo z historią Polski. Położenie między dwoma militarnymi i gospodarczymi potęgami, lata okupacji, wiele krzywd zadanych przez okupantów, które zdaniem Koreańczyków nie są jeszcze do końca wyjaśnione i przez ich sprawców nazwane. To kilka spośród wielu wątków, do których chciałbym wrócić w najbliższym czasie w osobnym tekście.

Ostatecznie zaplanowałem zajęcia oparte o kwestie inwazji, okupacji, obcego wkraczającego na „nieswoje” i biorącego „co nasze”. Przygotowania utrudniał fakt, że nie miałem szczegółowych informacji o grupie odbiorców zajęć, nie miałem również wiedzy na temat kultury prowadzenia lekcji w Korei. Intuicja podpowiadała mi, że spotkam się z posłusznym słuchaniem, odpowiadaniem na pytania i ciszą, gdy będę mówił. Podobne przypuszczenia wyrażał zespół, z którym udawałem się do Korei.

Lekcje miałem poprowadzić drugiego dnia po przyjeździe. Szkoła, do której pojechaliśmy to odpowiednik naszych molochów. Duży, 4-piętrowy budynek mieszczący kilkuset uczniów, a przy tym wypełniony w czasie trwania lekcji… ciszą. Według koreańskich gospodarzy to normalne i naturalne. Co ciekawe, cisza nie była konsekwencją jakiejś szczególnej, dyscyplinującej tresury. Relacje między nauczycielami a uczniami wydały mi się bardzo przypominające te z naszych szkół. W trakcie przerwy szkolny budynek wypełniły luźne rozmowy, uśmiechy, zabawy na korytarzu. Uczniowie, których mijaliśmy przyglądali nam się z ciekawością, a co odważniejsi podchodzili pytając, czy jesteśmy z Europy czy Ameryki. Te pytania pokazują ciekawą perspektywę. Polska czy Portugalia, stanowiły w zasadzie jedna przestrzeń.

Czerwoną kropką pokazałem skąd pochodzę. Na początku użyłem mapy azjatyckiej świata.

Zajęcia prowadziłem przy współudziale tłumacza. Lekcję zaplanowałem tak, by przede wszystkim porozmawiać o tym, co dzieje się w chwili, kiedy wrogowie, obcy wkraczają do „naszego” miejsca. Zanim jednak dotarliśmy do tej kluczowej części, przedstawiłem się za pomocą tej mapy.

Przy okazji dowiedziałem się, że żaden z uczniów nigdy nie był w Europie („ale trochę się o niej uczymy”). Następnie pokazałem drugą mapę i zapytałem, co o niej sądzą. Większość była naprawdę zaskoczona. Było im trudno odnaleźć Koreę. Po krótkiej dyskusji „dlaczego się różnią” dotarliśmy do tematu naszego spotkania, czyli do rozmowy o tym, że każdy z nas obserwuje wydarzenia i ludzi wokół ze swojego punktu widzenia, z własnej, osobistej perspektywy. I to jest naturalne.

W trakcie tego spotkania pokazałem jedną z fotografii, którą niejednokrotnie wykorzystywałem na moich lekcjach. Scena uchwycona przez fotografa rozgrywa się we wrześniu 1939 roku. Zdjęcie ukazuje wjazd wojsk niemieckich do Warszawy od zachodu przez ulicę Górczewską. Ulica ta jest dla mnie ważna, bo właśnie przy niej znajduje się moja szkoła. Z perspektywy Seulu tak szczegółowy opis lokalizacji jest w dalekim stopniu mało istotny.

Krótkie omówienie zdjęcia przyniosło wiele ciekawych obserwacji. Wydawałoby się, że oczywista rzecz, jaką jest niemiecki hełm nie została rozpoznana. Niektórzy uważali, że mają do czynienia z przywitaniem żołnierzy. Inni, że z ucieczką, co sugerowała przestraszona twarz oglądającego się za siebie żołnierza. Podczas tej części lekcji odczułem, że uczniowie nieczęsto biorą udział w takiej formie zajęć. Onieśmielało ich ryzyko podania błędnej odpowiedzi, jakby nie do końca rozumieli, że przyjmuję każdą. Potrzebowali relatywnie dużo czasu, aby przyzwyczaić się do tej sytuacji. W trakcie rozmowy uczniowie zwracali początkowo uwagę na biedne domy i skromnie ubranych ludzi. Stopniowo, w toku dyskusji dotarli do celu głównego zadania, jakim było „wejście do głów” postaci na zdjęciu i uchwycenie wielości perspektyw.

Kolejnym etapem była praca w grupach. Uczniowie, którym rozdałem fotografie, mieli zaproponować (po koreańsku), co mogły mówić lub myśleć postaci widoczne na zdjęciach. Nie pierwszy raz proponuję uczniom zadanie tego typu. Zazwyczaj uczniowie są w trakcie jego realizacji zaangażowani. Dodatkowo, a co dla mnie ważniejsze, są sprowokowani, by wychodzić poza własną perspektywę, zadawać pytania i rozmawiać ze sobą. Kończąc tę część lekcji staraliśmy się poznać zapisy uczniów. Ja szukałem wspólnego mianownika ich propozycji (np. wypowiedzi o zabarwieniu negatywnym, nienawistne, wyrażające ciekawość, strach itd.).

Rozmowa z uczniami na temat jednego z innych zdjęć.

W trakcie podsumowania zachęcałem uczniów, aby zajrzeli w domu do swoich podręczników i znaleźli inne zdjęcie, z którym można byłoby zrobić podobne zadanie.

Przedostatniego dnia mojego pobytu w Seulu przeprowadziłem warsztat dla nauczycieli. Spotkanie rozpocząłem od omówienia przeprowadzonych wcześniej lekcji oraz związanych z tym moich wrażeń. Nauczyciele, do czego zdążyłem się już wtedy przyzwyczaić, byli dość oszczędni w słowach. Trudno było mi wyczuć, co sądzą na temat mojego punktu widzenia, czy zgadzają się z moimi obserwacjami.

Grupa znacząco ożywiła się w trakcie pracy z omawianym już tu zdjęciem z ulicy Górczewskiej. Zastanawiali się między sobą, czy można oddać głos wrogom (w ich przypadku to Japończycy), a jeśli tak - co to daje. Dyskusja była ożywiona na tyle, że zrezygnowałem z tłumaczenia, ciesząc się trochę jak wtedy, kiedy uczniowie zaczynają dyskutować na lekcjach. Komentując tę część warsztatu odniosłem się do obecnej sytuacji w Europie, gdzie trwają podobne dyskusje, zwłaszcza w państwach takich jak Polska.

W drugiej części warsztatu pracowaliśmy nad innymi fotografiami. Tym razem nauczyciele otrzymali cztery zdjęcia przedstawiające wydarzenia związane z wyzwalaniem północnych terenów Holandii przez wojska alianckie (polskie). W toku rozmów uczestnicy warsztatów dokonywali wyboru jednej fotografii, która w ich odczuciu byłaby dobrym materiałem do podobnego zadania. Dyskusja na ten temat zakończyła to spotkanie.

Wielokrotnie na łamach tego bloga zachęcamy, by pamiętać i podkreślać to, że wydarzenia mają swoich świadków, którzy na nie patrzą i opisują z różnych perspektyw. Nie chodzi o to, by przyjmować wszystkie za równorzędne, ale by zdawać sobie z nich sprawę i próbować zrozumieć ich różnorodność.

Orel Beilinson jest nauczycielem historii, którego zainteresowania sięgają dziejów Europy Środkowo-Wschodniej. Nie znam Go niestety osobiście. Zaczepiłem Orela na jednej z grup dyskusyjnych nauczycieli historii. Kiedy rozmawialiśmy medialnym tematem numer jeden był spór między rządami polskim a izraelskim dotyczącym ustawy o IPN. Umówiliśmy się jednak, że nie będziemy poruszać tego tematu. Uczymy historii, nie jesteśmy politykami. Łączyłem się z Orelem przez Skype pijąc kawę w warszawskim barze "Tel Aviv" i z minuty na minutę szerzej otwierałem oczy.
To już trzecia rozmowa z nauczycielami historii spoza Polski. Za miesiąc koleżanka z Moskwy.

- Orel, dzięki że zgodziłeś na to spotkanie. Rozmawiamy w czasie, kiedy stosunki między naszymi państwami są dość napięte. Nie chcę o tym rozmawiać. Chciałbym się skupić na rzeczach jak najbardziej praktycznych i codziennych. Możesz powiedzieć coś o swojej codziennej pracy?

- Pracuję w szkole autonomicznej, gdzie obowiązuje  bardzo scentralizowana podstawa. To tradycyjny sposób uczenia tutaj. Mam także uczniów, którzy uczą się online zgodnie z podstawą amerykańską i te zajęcia odbywają się po angielsku. Moi uczniowie mają od 15 do 18 lat. Czytaj dalej... "Lekcje historii w Izraelu – mówi Orel Beilinson"

Martin Leipach jest moim kolegą od kilku lat. Spotykamy się często dzięki różnym projektom międzynarodowym. Kiedy nie rozmawiamy o historii to gadamy o piłce. Martin to otwarty i bardzo szczery nauczyciel, z którym nie ma problemów poruszać trudnych tematów.

Martin możesz krótko powiedzieć gdzie i kogo uczysz?

Uczę w jednym z gimnazjów we Frankfurcie, mam więc do czynienia z dziećmi od 5 do 12 klasy.  Dzieci w 5 klasie mają 11 lat. Obecnie mam lekcje głównie w klasie 7 i 11. Uczę  tylko na część etatu, gdyż jestem również zatrudniony w szkole pedagogicznej, gdzie przygotowuje do zawodu nauczycieli. Uczę również matematyki, która jest moją drugą specjalizacją.

To częste zjawisko w Niemczech, że nauczyciel łączy właśnie te dwa, wydawałoby się odległe przedmioty?

Czytaj dalej... "O Gdańsku, Breslau, Danzig i Wrocławiu – rozmowa z Martinem Leipach"